sobota, 11 października 2008

Wstałem około ósmej godziny. Słońce już mocno przygrzewało. Na horyzoncie błękit nieba zlewał się z identycznym błękitem idealnie spokojnego morza. Prawdę mówiąc horyzont był niezauważalny. Zupełnie jakby niebo spłynęło na ziemię.
Spojrzałem na mapę, chciałem zobaczyć jakie mamy najbliższe miasteczko. Było to Agropoli, podobno mają tam jakieś ruiny. Może się zobaczy. Póki co jesteśmy w jakiejś Spineta Nuova.
Pora już wstać. Nie ma co na Dżema liczyć pewnie aż do dziesiątej. Tak więc postanowiłem sam sobie zająć jakoś czas. Chodziłem po piaszczystej plaży raz w jedną, raz w drugą stronę. Rzucałem szyszkami do celu, tak w sumie bez celu. W końcu pomyślałem, że może zrobię jakieś śniadanie. Wstawiłem wodę na naszą turystyczną kuchenkę gazową, a w międzyczasie myślałem co z tą wodą zrobi. Zrobiłem herbatę, a na śniadanie kanapki. Bardzo wymyślnie i wystawnie.
W końcu wstała królewna. W zasadzie lepsze określenie „niedźwiedź budził się”. Bo budzenie trwa jakieś pół godziny, zanim zdolny będzie wypowiedzieć jakieś słowo. Przez te pół godziny przewraca się, coś burczy, mamrocze, ale nie zdradza przy tym żadnych oznak, że to istota ludzka. W końcu wypowiada jakieś słowo. To oznaka, że powrócił kontakt ze światem, można o coś zapytać. Jednak nie jest to równoznaczne z tym, że on wstał. Na to trzeba poczekać kolejne kilkanaście dobrych minut.
Kiedy w końcu się wybudził zorientował się, że jesteśmy we Włoszech. Bez żadnych zbędnych ceregieli ruszyliśmy w dalszą trasę. Jakimś cudem już na samym początku zgubiliśmy gdzieś morze. Wjechaliśmy w góry. Przedzieraliśmy się przez nie, głównie pod górkę. Bo zazwyczaj jest pod górkę kiedy chce się wjechać z poziomu morza na jakąś górkę. Na pewnym najwyższym w okolicy szczycie zauważyliśmy jakieś miasteczko. W myślach od razu przeszła myśl „Co za nienormalni ludzie tak wysoko chcą mieszkać”. Przerażający widok, tak wysoko, dobrze że nie po drodze nam do tego miasta. Leżało ono mocno po naszej lewej stronie. Na nasze nieszczęście z każdym następnym kilometrem to nienormalne miasteczko przesuwało się w kierunku naszej podróży. W pewnym momencie mieliśmy je dokładnie przed sobą. Było już pewne… musimy przez nie przejechać.
No i dostaliśmy się do owego miasteczka. Była to raczej wioseczka. Bardzo ciekawa. Zupełne odludzie, prawie jakby cywilizacja tam nie dochodziła. Prawie – bo mieli w średnim stanie asfaltową drogę i co najważniejsze… zimną coca colę w puszkach.
Może się powtarzam, ale inaczej nie można. Bo po podjeździe ponownie mamy zjazd. Później trochę wypłaszczenia i Agropoli. Nie zauważyłem za bardzo tam miasta. Za to udało nam się trafić do tych ruin. Jak dla mnie to zwykłe kolumny, nawet nie wiem w jakim stylu… jońskim, korynckim… kiedyś się tego uczyłem, teraz mało mnie interesuje starodawna klasyczna architektura. Prawdę mówiąc męczą mnie zabytki, znacznie bardziej wolę zwiedzać krajobrazy i poznawać kultury regionów. Oglądać życie ludzi.
Pojechaliśmy dalej, znowu różnie nam się układało. Raz przy morzu a raz pośród ogromnych farm cytryn. I tak kręciliśmy. W przeważającej części były to tereny równinne. Ale rowerzyście zawsze piach w oczy, a raczej wiatr w twarz. Niemal cały dzień mieliśmy pod wiatr. Jazdę skończyliśmy jak zwykle późnym wieczorem.
Kolejny dzień to znowu walka z podjazdami. Powoli zbliżaliśmy się do podobno najgroźniejszego włoskiego regionu. Kalabria. Póki co trudno było poczuć jakieś zagrożenie. Jednak widoczne było, że południe jest biedniejsze.
Z tego dnia ciężko było cokolwiek zapamiętać. Niby monotonne widoki, po prawej morze, po lewej skały. Jednak ciągle wpatrywałem się w tą monotonię i nie mogłem nacieszyć oczu.
Znowu nocleg. Tym razem na piaszczystej plaży, na której morze rozsiało masę dużych płaskich kamieni. Obozowisko można było śmiało nazwać „pod wiszącą skałą”. Otóż nad nami wisiał ogromy skalny klif. Wyglądał jakby chciał się oderwać i runąć do morza. Z góry założyliśmy, że tej nocy nie będzie mu się chciało nigdzie odrywać. No i szlafen machen, poszliśmy spać.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

SZEROKIEJ DROGI :))

Anonimowy pisze...

ale.............. Patryk goły czekam na opisy kolejnych dni a przede wszystkim dojazd do Białegostoku:)) pozdrówka:))